"Vega"
,,Vega’’ Bar wegański, Rynek 27a, 50-107 Wrocław
Na początku miało być lekko humorystycznie, ale pomysł padł, kiedy okazało się, że gdyby tytuł bloga można było splagiatować, to popełniałabym właśnie plagiat (tak, wiemy już o waszym istnieniu, konkurencjo!). W obliczu takiego obrotu spraw spróbuję zacząć od powagi (czyli od faktów): (1) obiecuję, że nie będzie tak sztampowo jak u tych z pierwszego nawiasu; (2) obiecałabym to nie tylko w swoim imieniu, ale z nikim tego nie konsultowałam, więc nie powinnam (i tak obiecuję!). Mogę w takim razie przejść do kolejnych faktów: owszem, blog prowadzi więcej niż jedna osoba i niech jeszcze zostanie trochę tajemniczo (więc więcej o tym nie mówię, obiecuję). Koniec wstępu.
Na początku miało być lekko humorystycznie, ale pomysł padł, kiedy okazało się, że gdyby tytuł bloga można było splagiatować, to popełniałabym właśnie plagiat (tak, wiemy już o waszym istnieniu, konkurencjo!). W obliczu takiego obrotu spraw spróbuję zacząć od powagi (czyli od faktów): (1) obiecuję, że nie będzie tak sztampowo jak u tych z pierwszego nawiasu; (2) obiecałabym to nie tylko w swoim imieniu, ale z nikim tego nie konsultowałam, więc nie powinnam (i tak obiecuję!). Mogę w takim razie przejść do kolejnych faktów: owszem, blog prowadzi więcej niż jedna osoba i niech jeszcze zostanie trochę tajemniczo (więc więcej o tym nie mówię, obiecuję). Koniec wstępu.
Jeśli
to wyżej brzmi jakby było wymuszone, to załóżmy, że celowo (w ramach
odwdzięczania się będzie recenzja). ,,Vega’’.
V
Skoro
założenie bloga jest modne, to pierwsza recenzja wymaga wegańskiego tematu. I
rynku, bo przecież idziemy w modne (uczęszczane) miejsce. Najpierw jesteśmy
tutaj:
A później tu:
Vegę odwiedza dużo osób, więc chyba
nie ma się czego obawiać? Choć istnieje szansa, że wszystkim po prostu podoba
się ściana po lewej z odsłoniętymi cegłami. O pozostałych elementach wystroju
trudno coś szczególnego powiedzieć (zwłaszcza, że to nie jest blog o
dekorowaniu wnętrz, choć tylko dlatego, że dla takiego bloga nazwa do
splagiatowania nie została jeszcze wybrana), niemniej, są. Można nawet usiąść.
Ale to później.
Przede mną lada, nad nią dwie
tablice z zestawami obiadowymi (i nie, nie będę ich krytykować, ponieważ
rozumiem, że w każdym miejscu musi być coś, co nie wygląda dobrze, żeby docenić
pozostałe rzeczy), dyskusja:
(Pisałam
o rzeczach, które należy docenić: tak więc w tle widzimy rozpisane ręcznie
menu, i mimo że obecnie nie jest to nic niespotykanego, to zielona kreda jest
naprawdę ładna).
E
Ale
kredy nie zjem. Jeśli ktoś chciałby bardziej komfortowe warunki do dokonania
decyzji, to można posłużyć się także listą dań na papierze, ale tylko na piętrze (jak widać, nie
wszystkie zdjęcia potraw są po to, żeby tych potraw nie wybierać).
Standardowo:
cena, mniej lub bardziej wymyślna nazwa, składniki. Wybrałam Soy Doga, napój - lemoniadę, czekoladowy deser jaglany.
Soy
Dog.
Wiem,
że dotychczasowe zdjęcia nie były najwyższej próby, ale w tym przypadku Soy Dog
wcale nie wygląda lepiej na żywo, nawet kiedy nie jest obgryziony. Smak? Od
zewnątrz: ciasto jest nieco za suche, z jednej strony nie przyćmiewa reszty,
ale wolałabym nieco więcej charakteru zamiast neutralności. Jest także za grube
i wcale nie usprawiedliwia tego to, że w przeciwnym razie o jakimkolwiek
najedzeniu się nie byłoby mowy. Sos był i tyle, w odpowiedniej ilości, na bazie
pomidorów. Był prawdopodobnie dlatego, że jakiś musiał być i że musiał być
podobny do tego z hot doga. Soja udaje parówkę i smakuje lepiej, jeśli zamknie
się oczy. Ciasto wyprzedza tym, że była soczysta, oprócz tego: sama w sobie
dobrze doprawiona, całość za to – na szczęście! – nieostra. Niemniej, za taką
cenę (8): nie.
Napój
,,wyrób własny’’.
Podoba mi się ta etykieta. Napój
orzeźwiający, nie był słodki. Z drugiej strony: w większości miejsc kupicie coś
podobnego. Bezpieczny wybór, coś jak McDonald’s w Azji. Ale następnym razem
spróbuję stąd coś innego:
Koszt za mój? 7 zł. Możliwość
wykorzystania nazwy ,,wyrób własny’’ wziętej z paragonu w tej recenzji?
Bezcenna.
G
Deser wymaga osobnej części,
ponieważ był naprawdę cudowny. Oto on, przewrócony na bok:
Właściwie to smakował mi tak bardzo,
że mogłabym udawać, że ten talerzyk został dobrany specjalnie pod jego kolor.
Wszystko tu do siebie pasuje: po pierwsze, wygląda. Po drugie, jest
czekoladowy, a nie tylko do czekolady podobny i pisze się o nim tak lekko,
jakby się go właśnie znów jadło. Również dla tych, którzy nie lubią, gdy coś
jest za słodkie (uspokajam), bo jeśli się w czekoladzie rozpłyniecie, to tylko
metaforycznie. Kosztuje 10 zł i warto tyle za niego zapłacić. Nawet przyjść
specjalnie dla niego.
A
Literka ,,A’’, więc pora na
podsumowanie. ,,Vega. Bar wegański’’ ma przytulną ścianę, nieco zbyt tłoczną
przestrzeń, większość bardziej brzydkich zdjęć potraw niż te moje tutaj i dwie
tablice z daniami do zdjęcia (ale od czasownika ,,zdejmować’’!). Do odkrycia
natomiast napoje przygotowane w szklankach, Soy Doga do zapomnienia oraz deser
jako wymówkę do ponownego przyjścia.
Jaka jest Wasza opinia o ,,Vega’’? Macie swoje ulubione pozycje w menu czy raczej omijacie to miejsce szerokim łukiem? Dajcie znać w komentarzach.
Jaka jest Wasza opinia o ,,Vega’’? Macie swoje ulubione pozycje w menu czy raczej omijacie to miejsce szerokim łukiem? Dajcie znać w komentarzach.
Michalina
Ach, Vega! Od lat chodzimy tam z dziewczyną i jak dotąd nigdy nas nie zawiodła. ;) Szczególnie bezglutenowe ciasto bananowe, pycha!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że jest takie w menu :D
Usuń